Technik weterynarii – czy warto było?

Jakieś 5 lat temu, w przypływie desperacji po kolejnej bezskutecznej rozmowie o pracę, zapisałam się do szkoły. Szkoły darmowej, zaocznej o kierunku technik weterynarii. Będzie fajnie – myślałam. Nabiorę mocy uzdrawiania pieseczków i może nawet uda mi się znaleźć pracę w takim zawodzie – myślałam. Troszkę minęłam się z prawdą. Dlaczego?

Myślę, że zawód technika weterynarii  ma sens i jest przydatny. Uważam jednak, że trudno nabyć sensowne kompetencje ucząc się zaocznie. Poznałam kilku techników, którzy uczyli się w normalnym technikum i śmiem twierdzić, że przepaść pomiędzy osobami kończącymi szkołę zaoczną a najnormalniejsze dzienne technikum jest olbrzymia! Weźmy pod uwagę ilość godzin poświęcanej przedmiotom zawodowym, zajęcia praktyczne, możliwość odbywania praktyk i rzeczywisty czas nauki.
Mój plan zajęć, który miał mnie przygotować do zawodu obejmował zajęcia hmm średnio 4 razy w… miesiącu. TAK MIESIĄCU! Głównym zainteresowaniem większości grupy były małe zwierzęta towarzyszące. Niestety program jest nastawiony na duże zwierzęta gospodarcze. Więcej czasu poświęca się więc krowom, świniom i kurom. Psy i koty to zaledwie mały ułamek wiedzy (o gryzoniach już nie wspominam). Zajęcia praktyczne, które oczywiście są wpisane w plan zajęć też wnoszą raczej mało wiedzy. Pomimo najszczerszych chęci niektórych z naszych nauczycieli, nie było szans na prawdziwą naukę praktycznych czynności. Kilka minut na naukę szycia, jedna sekcja zwłok, obserwowanie pracy chirurga, kilka zastrzyków i mierzenie temperatury niestety nie spełniają w mojej opinii dobrego przygotowania do zawodu. Do tego należy jeszcze doliczyć dodatkowe praktyki, które bardzo trudno było mi pogodzić z moją ówczesną pracą. Udało się dogadać z jedną z moich ulubionych przychodni, że mogę przychodzić w soboty i troszkę im pomagać.

Jak wyglądały zajęcia w naszej szkółce? Pierwszy dzień pamiętam do dzisiaj. Zmotywowana do nauki ruszyłam na zajęcia zapominając, że w sobotę autobusy mają troszkę inny rozkład jazdy. Pierwszy raz w życiu spóźniłam się na zajęcia… Piękny start 😉 Sala była pełna, dużo osób w różnym wieku. Drugie zajęcia już w bardziej okrojonym składzie… O ostatecznym składzie grupy zadecydowała pierwsza kartkówka z anatomii. Przyzwyczajona do wysokiego poziomu wrytego mi na stałe w mózg na ŚUM, chciałam wykuć wszystko perfekcyjnie. Oczywiście moja mózgownica nie chciała przyswajać informacji (w tempie ekspres) więc tradycyjnie zabrakło mi czasu na naukę – zakres wiedzy okroiłam studencką metodą do minimum licząc na nędzną trójczynę wpisaną do indeksu. Jakież było moje zdziwienie, kiedy pytania z anatomii układu ruchu były dziecinie proste! Moja najlepsza praca oceniona na 6 (co w życiu moim się często nie zdarzało) ostatecznie przekonała mnie o niskim poziomie wymaganej od nas wiedzy.

Kolejnymi przeszkodami podczas 2 letniej szkoły były egzaminy kwalifikacji zawodowej. Dla technika weterynarii są przewidziane 3. Nigdy nie wiadomo czego się po części teoretycznej można spodziewać. Czasami pytania nokautują człowieka. Niektóre z nich wymagają nie tyle wiedzy, co logicznego myślenia i odrobiny wiedzy z zakresu biologii. Większym problemem bywają egzaminy praktyczne – gdzie czasami nie wiadomo czego można się spodziewać. Egzaminy dla osoby zmotywowanej, dobrze przygotowanej nie powinny stanowić większego problemu. Mi udało się zdać wszystko w pierwszym terminie z zadowalającymi wynikami. Inni musieli skorzystać z możliwości poprawki. Każdy kto chciał i poświęcił chociaż minimalny nakład pracy, bez problemu zyskiwał uprawnienia do wykonywania zawodu.

Jak sam widzisz, te 2 lata są do przejścia dla każdego. Efektem niskiego poziomu szkół jest duża liczba techników weterynarii, a niestety sporo z nich nie ma dużego pojęcia o zwierzętach. Wymagania pracodawców w przychodniach weterynaryjnych też są różne. Jedni pozwalają technikom wykonywać proste zabiegi i przyjmować pacjentów, w innych technik jest pomocą i zaparzaczką do kawy. Jeżeli wybrana szkoła jest średnia, jedyną szansą dla osoby, która chce zdobyć prawdziwe kompetencje i przygotować się do zawodu jest chęć do samodzielnej nauki, wolontariaty w przychodniach i poświęcenie każdej wolnej chwili zwierzakom. Powiem szczerze, że cel jest osiągalny ale bardzo trudny do wykonania.

Chociaż o kompetencjach godnych zawodowca w moim przypadku raczej trudno mówić, nie żałuję tych dwóch lat nauki. Kilku przydatnych rzeczy się dowiedziałam i nauczyłam się czynności przydatnych w codziennym życiu z psem. Jestem bardziej świadomym przewodnikiem i przynajmniej mam chociaż blade pojęcie co weterynarze do mnie mówią podczas szamanowych wizyt. Poza tym poznałam kilkoro świetnych prozwierzęcych ludzi, z którymi do tej pory utrzymuję znajomości!

avatar
Autor Gosia Czekała

Jest już pierwszy komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *